Peemka Peemka
1162
BLOG

Smoleńsk: Parlament Europejski i nowe odczyty

Peemka Peemka Katastrofa smoleńska Obserwuj temat Obserwuj notkę 21

Obchody kolejnej rocznicy katastrofy smoleńskiej generalnie przebiegały w tym roku poważnie i godnie. To efekt oddolnych ruchów społecznych. Pomimo obojętności, a często wrogości centralnej władzy wobec tego typu inicjatyw powstają miejsca, gdzie upamiętnia się poległych w Smoleńsku. Z drugiej strony krzyże z puszek browaru Lech, skrupulatne sprzątanie pamiątkowych zniczy i kwatów, a nawet okrzyki „chcemy Barabasza!” zdecydowanie wyszły z mody.

Coś się chyba faktycznie powoli zmienia. Przede wszystkim zwróciłbym uwagę na bardzo odważne nauczanie niektórych biskupów podczas uroczystych koncelebr. Kazania wyrażające głębokie zmartwienie opłakanym stanem naszego kraju ujawnionym z taką siłą w trakcie i po katastrofie smoleńskiej. Głos biskupów w tej materii jest zwykle bardzo dyplomatyczny, przemyślany i wyważony. Skoro niektórzy z nich pozwalają sobie na taką jednoznaczność znaczy to, że powód zmartwienia musi stawać się coraz bardziej bolesny i palący.

Przekłada się to także na nastroje społeczne. Rzeczpospolita smutno stwierdziła, że już ponad połowa Polaków nie jest w stanie stwierdzić co stało się w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku. To olbrzymia porażka oficjalnej propagandy. Mając w ręku główne media, pieniądze, sowicie opłacanych „ekspertów” pielgrzymujacych po telewizyjnych studiach nie są oni w stanie przekonać do swoich racji większości swoich widzów i słuchaczy. Zaufanie do oficjalnej narracji nie tylko nie umacnia się, ale przeciwnie – powoli i systematycznie spada. Z próżnego to nawet Salomon nie naleje. Nawet najlepsza propaganda na dłuższą metę będzie się kruszyła jeśli nie stoją za nią solidne argumenty, a tak jest w tym przypadku.

Zwraca także uwagę wysoki odsetek sądzących, że w Smoleńsku miał miejsce zamach. To bardzo radykalne stwierdzenie. Antoni Macierewicz mówi raczej o mocnych argumentach świadczących, że samolot zniszczony został wybuchami, ale bez jednoznacznych dowodów (dostępu do wraku) kwestia zamachu choć prawdopodobna wciąż pozostaje jeszcze hipotetyczna. Eksplozja nie oznacza jeszcze zamachu. Może mieć miejsce wybuch oparów paliwa w zbiornikach – casus TWA800 jest tu pierwszym przykładem. Tak, to mało prawdopodobne, ale niewykluczone. Zaś skoro zamach to wciąż otwarte jest pytanie o sprawców (wątek rosyjski, wątek polski, wątek ataku terrorystycznego i kombinacje tychże).

Naczelna Prokuratura Wojskowa zaskoczyła nową ekspertyzą zapisów nagrań z kabiny pilotów dalece wychodzącą poza wszystko nawet co wyprodukowali towarzysze radzieccy. Zgodnie z opiniami wielu publicystów prokuratura wojskowała realizowała polityczne zlecenie rządzącej partii. Zlecenie mające na celu sprowokowanie brutalnej politycznej awantury. W mocnym tekście na Interii znany publicysta Rafał Ziemkiewicz stwierdził, że jeden z autorów tej ekspertyzy, muzykolog Andrzej Artymowicz, brat Pawła Artymowicza swego czasu autora na S24, prawdopodobnie zmotywowany był polityczym parciem na „walkę z PiS-em”, a nowe „odczyty” to tylko narzędzie temu służące. Ziemkiewicz tak interpretuje gorliwość braci Artymowiczów:

Dopiero wiadomość, że dziadek obu panów był działaczem tzw. Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi, sądzonym i skazanym z tego tytułu przez sąd wolnej Polski za zdradę, a ojciec w odręcznym życiorysie chlubił się zasługami w walce z "bandami NSZ" (dla Polaków: Żołnierzami Wyklętymi) i pozostał wierny PZPR do samego jej końca, czyni tę gorliwość bardziej zrozumiałą.

Szybko zresztą okazało się również, że od szeregu twierdzeń nowych odczytów odcięła się prof. Grażyna Demenko, przewodnicząca Polskiego Towarzystwa Fonetycznego i szefowa zespołu biegłych. W ujawnieniu tego „szczegółu” pomógł prokurator generalny Andrzej Seremet. Gazeta Wyborcza próbowała zasięgnąć eksperckiej opinii w tej materii, ale musiała się poskarżyć, że rodzimi eksperci nabrali wody w usta. Pewnie to efekt atmosfery wzajemnego szacunku oraz jakości merytorycznej, naukowej debaty w kwestii katastrofy smoleńskiej, atmosfery tak gorliwie współtworzonej przez Gazetę Wyborczą. Znaleziony w końcu za granicą brytyjski ekspert z renomowanego ośrodka badawczego wyśmiał twierdzenie wiszące na stronach Naczelnej Prokuratury Wojskowej, że zwiększanie częstotliwości próbkowania analogowego sygnału podczas kopiowania do formatu cyfrowego pozwoliło na uzyskanie lepszej jakości nagrania i tym samym zidentyfikowania większej ilości nagranych słów. Jakość konwersji analogowego sygnału do postaci cyfrowej opisuje twierdzenie Nyquista-Shannona. Kopie, którym posługiwał się Instytut Ekspertyz Sądowych z Krakowa i Foreneks z St. Petersburga przegrywane były z częstotliwością całkowicie wystarczającą do odtworzenia analogowego nagrania, a nawet miały spory zapas bezpieczeństwa. Prof. Peter French, prezes Międzynarodowego Stowarzyszenia Akustyki i Fonetyki Sądowej – bo on był tym wspomnianym ekspertem – posłużył sie obrazową analogią: wiara, że większa częstotliwość próbkowania kopii polepszy jakość nagrania to jak wiara, że przewożenie myszy w kontenerze dla słonia powiększy rozmiary gryzonia. Najwyraźniej prokuratorzy wojskowi zostali wpuszczeni przez pana Andrzeja Artymowicza w maliny: pomachał on im przed oczyma dużymi Hertzami no i dali się oni na to nabrać (przypomina się "niezły fizyk z dużym hirszem", jak reklamował się na S24 Paweł Artymowicz).

Publikacji po 5 latach od katastrofy „nowych odczytów” z zupełnie innymi zidentyfikowanymi kluczowymi frazami nie wytrzymało nawet wielu z tych, których do niedawna Smoleńsk nie obchodził. Cyrk z nagraniami, wrak od 5 lat gnijący w Rosji podczas gdy precyzyjne, wieloaspektowe analizy wraku MH17 prowadzone przez zespół międzynarodowych ekspertów wkrótce się w Holandii zakończą. „Wstyd za ten kraj. Do zarzygania” – obrazowo stwierdził jeden z nich. Bardziej delikatny był Bogdan Rymanowski, znany dziennikarz TVN, który dokonał zaskakującego coming out, twierdząc, że tak naprawdę nie wie co stało się w Smoleńsku.

Do dyskusji majestatycznie włączył sie także Pan Prezydent stwierdzając, że polityka informacyjna Naczelnej Prokuratury Wojskowej jest fatalna przez co wprowadza ona zamieszanie i zamęt. Pan Prezydent w istocie oskarżył wojskowych prokuratorów, że ci – świadomie lub nie – podmywają zaufanie do oficjalnych wyjaśnień. Nie był bym jednak aż tak krytyczny wobec wojskowych prokuratorów jak Pan Prezydent. Oni naprawdę próbowali wspierać oficjalną narrację tylko kilka razy sparzyli sobie ręce. Rosnące wątpliwości wobec przebiegu katastrofy spowodowały, że jesienią 2012 roku wysłali oni do Smoleńska zespół biegłych, który miał dostarczyć jednoznacznych, twardych dowodów wspierających oficjalną wersję. Rezultat był jak poniżej (pozdrowienia dla redaktora Cezarego Gmyza):

Smoleńsk: Parlament Europejski i nowe odczyty

To wydruk z logów jednego z mobilnych spektrometrów. Trotyl (TNT), zwiazki azotu charakterystyczne dla materiałów wybuchowych. I trzeba było natychmiast wymyślać tłumaczenia w rodzaju „wykazanie przez mobilne spektrometry materiałów wybuchowych nie świadczy o ich obecności”. Jak stwierdził Glenn Jørgensen teorie spiskowe mają to do siebie, że bardzo trudno je udowodnić. Prokuratorzy wojskowi znają tę prawdę aż za dobrze.

Zresztą sprawa tych nowych odczytów ma być może drugie dno. O ile raport Millera nie jest jeszcze odrzucany przez dużą część społeczeństwa to raport MAK cieszy się marginalnym zaufaniem. Z punktu widzenia propagandowego jaki jest więc sens nawiązywania do jego treści, a nawet pójście jeszcze dalej? Pomijając hipotezę prymitywnej "wrzutki" być może informacja ta nie była przeznaczona dla polskiej opinii publicznej. Niedawno poważny niemiecki dziennikarz śledczy Jurgen Roth opublikował książkę, w której twierdzi, że niemiecki wywiad posiada informacje, że w Smoleńsku mogło dojść do zamachu przy użyciu materiałów wybuchowych. Niektórzy komentatorzy interpretowali to jako część rozgrywki pomiędzy Niemcami a Rosją. Nasz zachodni sąsiad być może daje do zrozumienia, że nie jest zadowolony z poziomu rosyjskich wpływów w naszym kraju.

Do tego dochodzi niedawna debata w Parlamencie Europejskim. Rzeczowe, merytoryczne prezentacje dr. Gajewskiego, inżyniera Jørgensena i rodzin ofiar, pełna sala zdumionych parlamentarzystów oglądających krótki film "Koli" z "odgłosami przypominającymi strzały" - to wszystko musiało zaniepokoić oficjalne czynniki.

Obserwując ostatnie wydarzenia trzy rzeczy wydają mi sie istotne: nie udało się zakorzenić kłamstwa smoleńskiego o "naciskach na pilotów" w dużej części społeczeństwa. Trwa także żywa pamięć o poległych. Nie udało się wykluczyć hipotez innych niż naciskowe z publicznego obiegu. W idealnym świecie Gazety Wyborczej hipotezy wypadkowe są jedynie słusznymi, dyskusje dotyczą co najwyżej detali w rodzaju kto bardziej naciskał na pilotów, a wszelkie inne próby wyjaśnień w medialnej przestrzeni nie istnieją zaś ich twórcy to niegroźni wariaci. Ten zabieg się nie udał - hipotezy eksplozji (w tym zamachowe) regularnie przewijają się w głównym nurcie a oficjalne czynniki są zmuszane do ustosunkowywania się wobec konkretnych twierdzeń i zarzutów. I wreszcie powoli wzrasta międzynarodowa świadomość katastrofy smoleńskiej czego przykładem oprócz wspomnianej debaty w Parlamencie Europejskim jest apel największego amerykańskiego stowarzyszenia ofiar oraz rodzin ofiar wypadków lotniczych NADA/F o rzetelne śledztwo w sprawie smoleńskiej katastrofy.

Peemka
O mnie Peemka

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka