Peemka Peemka
3188
BLOG

Prowokacja mobilnych spektrometrów

Peemka Peemka Rozmaitości Obserwuj notkę 29

Obraz, jaki wyłania się z zeszłotygodniowego zamieszania wzmacnia hipotezę wybuchu samolotu w powietrzu. A to za sprawą wykrycia na wraku samolotu "cząstek wysokoenergetycznych, które mogą być składnikami materiałów wybuchowych". Hipoteza ta podnoszona była już dosyć dawno przez ekspertów współpracujących z zespołem parlamentarnym, a teraz uzyskała nieoczekiwane wsparcie. Stwierdzenia wojskowych prokuratorów de facto potwierdziły fakt wykrycia na różnych częściach wraku materiałów wybuchowych. Jeśli zdejmiemy grubą warstwę bełkotu, którym wojskowi prokuratorzy usiłowali zamaskować fakty, sprawa jest jasna: mobilne spektometry wykazały ślady materiałów wybuchowych na licznych elementach wraku tupolewa.

Niektórzy komentatorzy sugerowali, że informacja ta to efekt jakiejś diabolicznej, wielopoziomowej prowokacji. Po owocach można sądzić, że być może diaboliczna to ona była, ale w skutkach marna. Po pierwsze, informacje o trotylu na wraku samolotu przebiły się do międzynarodowych agencji informacyjnych. Było to pierwsze informacje o smoleńskiej katastrofie na tę skalę od czasu opublikowania niesławnego raportu MAK o szalonych pilotach i pijanym generale. I to w kontekście wybuchu. Ludzie podtrzymujący smoleńskie kłamstwo chcą zaś wyciszać, a nie nagłaśniać temat. Po drugie, choć z tym związane, to kolejna kompromitacja oficjalnego śledztwa, bo jak traktować fakt, że podstawowe badania wraku zaczyna się wykonywać dwa i pół roku po katastrofie? Co zauważają już nawet ludzie bardzo dalecy od jakichkolwiek spiskowych teorii, jak prof. Żylicz, sam członek komisji Millera, który wezwał do ponownego otwarcia śledztwa przy współpracy zagranicznych ekspertów. Zaś Edmund Klich - były polski akredytowany przy MAK - stwierdził jednoznacznie, że członkowie komisji Millera nie wykonali żadnych poważnych badań wraku. I po trzecie informacje o materiale wybuchowym znajdują potwierdzenie w zupełnie niezależnych badaniach, jak te dokonane przez Stanisława Zagrodzkiego. Wstępne jeszcze wyniki testów odczynnikowych wskazują na obecność trotylu, co dobrze pasuje do "zdementowanych" informacji.

Zamiast więc misternej prowokacji mógł to być chaotyczny "przeciek" mający na celu uniemożliwienie zamiecenia całej sprawy pod dywan. Wyobraźmy sobie, że do Smoleńska wyrusza grupa ekspertów z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego w celu badania wraku. Mają ze sobą mobilne urządzenia, jak zapewniła prokuratura "najwyższej światowej klasy". Eksperci używają ich do badania elementów wraku z wnętrza kadłuba, ale i na zewnątrz - tak, oni też czytają gazety i wiedzą o hipotezach wybuchu samolotu w powietrzu oraz o nędzy argumentów wyciąganych na wsparcie oficjalnej wersji. Mobilne spektrometry wykrywają obecność materiałów wybuchowych. Komputer identyfikuje, że ich widmo pasuje do wzorca trotylu z bazy danych. Eksperci wiedzą jednak, że pod groźbą surowych konsekwencji nie będą mogli o tym wspominać. Być może mówi im się, że spektrometry wykryły opary wody kolońskiej, a zabezpieczone próbki wraku zostaną przekazane towarzyszom radzieckim, którzy po pół roku badań (albo i dłużej) na pewno zadadzą kłam prowokacyjnym wskazaniom imperialistycznych spektrometrów. Być możę nie każdy mógł to wytrzymać i sprawa miała szansę ujrzeć światło dzienne.

I myślę, że dobrze się stało. Wystarczy porównać oficjalne narracje obecnie i te z przeszłości. Dawniej królowały chamskie insynuacje o "debeściakach", pijanym generale, niedouczonych pilotach, wymuszonym lądowaniu, chaosie w kokpicie. Po upublicznieniu stenogramu Instytutu Ekspertyz Sądowych z Krakowa, Jerzy Miller w rozmowie z Gazetą Wyborczą desperacko próbował wcisnąć do kokpitu kolejnego generała. Obecna oficjalna narracja przekonuje zaś o powszechności występowania "osadu przypominającego trotyl", zwłaszcza w samolotach oraz, że "światowej klasy mobilne spektrometry" nie są w stanie zidentyfikować różnicy pomiędzy PCV a trotylem. To jest miara różnicy jaka się dokonała, także dzięki publikacji Rzeczypospolitej.

Maciej Lasek o możliwości wybuchu w powietrzu

Głos zabrał także dr Maciej Lasek, przewodniczący KBWL, dosyć swobodnie stwierdzając że "jak do tej pory raport naszej komisji jest jedynym, wyczerpującym materiałem, opisującym w jaki sposób doszło do tej katastrofy". Pomijając propagandową nadbudowę w rodzaju "część członków komisji, komisja liczyła 34 osoby, była na miejscu w Smoleńsku, pracowali wspólnie z kolegami  z MAK, pracowali wspólnie z akredytowanym" czemu otwarcie zaprzeczył "akredytowany", czyli Edmund Klich, pan Lasek próbował także polemizować z hipotezą wybuchu samolotu w powietrzu. Dokładniejsza analiza jego argumentacji świadczy jednak, że dr Lasek mimowolnie wparł tezę, którą chciał zwalczać.

Maciej Lasek wyliczył cztery warunki, które muszą być spełnione aby można było mówić o wybuchu.

  1. Fala ciśnieniowa lub fala uderzeniowa, czyli nagły wzrost ciśnienia. Ten skok ciśnienia powinien być wychwycony przez jeden z parametrów lotu, zapisanych na parametrycznej czarnej skrzynce.
  2. Wybuch powinien pozostawić ślady na konstrukcji samolotu, poprzez odpowiednie wygięcie blach samolotu
  3. Fala termiczna, czyli wysoka temperatura. Należałoby się spodziewać, że w miejscu zadziałania środków bojowych, wybuchowych, następuje skok temperatury i nadtopienie fragmentów konstrukcji.
  4. Obecność na szczątkach samolotu śladów materiałów wybuchowych

Poniżej omówię po kolei wszystkie punkty.

Fala ciśnienia i możliwość jej rejestracji przez czarne skrzynki

Jak stwierdził Lasek:

Taki wzrost ciśnienia powinien pozostawić ślady na konstrukcji samolotu, poprzez odpowiednie wygięcie blach ale również powinien zostać zarejestrowany przez choćby pomiar nadciśnienia w kadłubie samolotu. W samolotach pasażerskich, mierzony jest z dużą częstotliwością taki parametr jak nadciśnienie. Służy on do monitorowania możliwości wystąpienia dehermetyzacji kadłuba w czasie lotu na dużej wysokości. Ten parametr został przez nas prześledzony  do samego zderzenia z ziemią. Nie wykazuje on żadnych odchyleń, nie został zarejestrowany skok ciśnienia.

Kilka zdań i kilka błędów. Lasek stwierdza, że zapis zmian ciśnienia został przez nich prześledzony do momentu zderzenia z ziemią. Pan Lasek najwyraźniej nie zna raportu z analizy QAR-ATM przygotowanego dla komisji Millera przez producenta i współpracującego z nim grupę ekspertów. Zgodnie z raportem, zapisy czarnych skrzynek (zarówno głosowej, jak i parametrycznej) kończą się co najmniej sekundę przed pierwszym zetknięciem się samolotu z ziemią, najprawdopodobniej skutkiem utraty zasilania i dwie sekundy przed głównym uderzeniem. Także "prześledzenie tego parametru do samego uderzenia w ziemię" odpada.

Dwa, Lasek przezornie odwołuje się do stwierdzenia, że "w samolotach pasażerskich mierzony jest z dużą częstotliwością taki parametr jak nadciśnienie". Dlaczego przywołuje on ogólnikowo "samoloty pasażerskie", a nie tupolewa, o którym mowa? Ano dlatego, że parametr nadciśnienia w kabinie rejestruje się na paramentryczną czarną skrzynkę tupolewa z próbkowaniem co pół sekundy. A taka rozdzielczość to dużo za mało, by wychwycić możliwy wybuch w kadłubie samolotu.

Były robione eksperymenty z eksplozją w hermetycznym kadłubie samolotu. [1] Poniżej grafika zmian ciśnienia w wyniku falu uderzeniowej eksplozji (kliknij, by powiększyć):

 

Jak widać, skoki ciśnienia nie trwają więcej niż 6 setnych sekundy, co przy rozdzielczości zapisu tego parametru w tupolewie jest zbyt szybkim procesem do wychwycenia przez czujnik dekompresji.

I wreszcie po trzecie, eksplozja w samym kadłubie samolotu zwykle ucina jak nożem wszelkie zapisy parametrów lotu, które nie mają szansy wykazać żadnych anomalii. Jak wygląda zapis parametrów lotu Boeinga 747 Pan Am lot 103 zniszczonego eksplozją bomby nad szkockim Lockerbie?

Dane odczytane z rejestratora parametrów lotu nie ukazują żadnego nienormalnego zachowania sensorów zbierających dane. Zapis po prostu nagle się zatrzymał. [2]

Podobnie ma się sprawa z lotem TWA 800, gdzie Boeing-747 uległ rozerwaniu skutkiem najprawdopodobniej eksplozji centralnego zbiornika paliwa:

Dane wskazują, że samolot się wznosił a pionowe i poprzeczne przeciążenia były spójne z normalnymi oczekiwaniami kiedy zapis się zakończył. Badanie FDR ukazało, że przerwanie zapisu nastąpiło o godz. 20:31:12 i było związane z utratą zasilania dla rejestratora. [3]

Fachowiec, jak pewnie określa się dr Lasek, musi takie rzeczy wiedzieć. Po co więc udaje on Greka?

Wygięcie blach samolotu

Tu sprawa jest jasna: na prezentacjach dr. inż. Grzegorza Szuladzińskiego, Wacława Berczyńskiego i prof. Wiesława Bieniendy wielokrotnie ukazywana był charakterystyczny element kadłuba z "wywiniętym" na zewnątrz poszyciem. Wzorzec ten zgodny jest z modelem eksplozji symulowanej przez Sandia Lab, a niezgodny z modelem niszczenia kadłuba skutkiem upadku. Dodatkowo, na co zwrócił uwagę dr inż. Szuladziński obecność dużej liczny drobnych odłamków kadłuba musi świadczyć o działaniu wysokich energii. Znane są dwa możliwe ich źródła: (1) zderzenia obiektów przy wysokich prędkościach i (2) wybuch. Ponieważ pierwsze odpada, drugie musi być prawdziwe. Co więcej, zgodnie z zeznaniami załogi Jaka-40 wiele ciał na miejscu katastrofy było odartych z ubrań. Sugeruje to działanie fali uderzeniowej, podczas wojny wielokrotnie zdarzało się, że bliski wybuch pocisku obnażał ofiary. Na niedawnej konferencji smoleńskiej zwracano także uwagę na dokumentację zdjęciową lewego skrzydła, które wygląda na rozerwane od środka.

Poniżej schematyczna rekonstrukcja eksplozji w Boeingu-747 nad Lockerbie. Charakterystycznie wygięte poszycie w pobliżu miejsca eksplozji coś nam przypomina, prawda doktorze Lasek? (kliknij, by powiększyć)

 

 

 

Fala termiczna

Zdaniem Laska "należałoby się spodziewać, że w miejscu zadziałania środków bojowych, wybuchowych, następuje skok temperatury i nadtopienie fragmentów konstrukcji. To może być jeden z dowodów, wskazujących na zadziałanie takich środków". Pewnie tak być może. Dlaczego jednak nie jest? Ponieważ: "Zebrane przez członków komisji materiały w żaden sposób nie wskazały na znalezienie takiego miejsca". Lasek oczywiście nie raczył uściślić jakie to materiały mają o tym świadczyć. A nie uściślił, bo wraku w ogóle nie badano, zwłaszcza pod tym kątem. "Nadtopienie fragmentów konstrukcji" może być lokalne w stosunku do miejsca eksplozji i może być potwierdzone jedynie laboratoryjnymi badaniami, których nie było.

Obecność na szczątkach samolotu śladów materiałów wybuchowych

Właśnie je stwierdzono, najpierw mobilnymi spektrometrami, następnie niezależnym badaniem zleconym przez Stanisława Zagrodzkiego. W tym drugim przypadku dokładniejsze analizy jeszcze trwają. Lasek upiera się, że takich śladów nie stwierdzono ponieważ:

Zostały zebrane próbki, które posłużyły później Wojskowemu Instytutowi Chemii i Radiometrii do wydania opinii na temat wykluczenia wystąpienia śladów środków bojowych i tu nie mówię tylko o środkach wybuchowych, ale też gazach bojowych i ich pochodnych, jak również o promieniowaniu.

Temat był już dokładnie omawiany, tutaj zatem tylko przypomnienie, że tych próbek było raptem 8 (słownie: osiem) przy czym nie wiadomo z jakich miejsc samolotu pochodzą. Co więcej, żadna z nich nie pochodzi ze struktury samolotu. W raporcie z badań bardzo lakonicznie opisano metodologię, jaką stosowano badając próbki na obecność materiałów wybuchowych. Kontrastuje to z pieczołowitością, z jaką opisano metodologię badań na obecność promieniowania radioaktywnego i bojowych środków trujących. Przykładowo, o ile podano granice wykrywalności dla bojowych gazów trujących to dla materiałów wybuchowych już nie. Jak stwierdza wspomniany raport (s. 6):

Analiza na obecność materiałów wybuchowych oraz węglowodorów nie jest objęta systemem zarządzania i jest poza zakresem akredytacji.

Po zamachu nad Lockerbie przebadano tysiące części samolotu na obecność materiałów wybuchowych. Większość z nich nie wykazała jakichkolwiek śladów eksplozji. Dobrze, że brytyjscy śledczy nie mieli tam różnych doktorów Maciejów Lasków, którzy na podstawie 8 próbek (żadnej ze struktury samolotu) wykluczają eksplozję:

Badanie wszystkich innych części pozostałych kontenerów z przedniego i tylniego luku bagażowego nie wykazało jakichkolwiek śladów zniszczeń w wyniku fali uderzeniowej na podobnieństwo tych z kontenera numer 4041 i 7511. [4]

Czyli ślady eksplozji były ograniczone nawet w obrębie luku bagażowego, gdzie była ulokowana bomba, nie wspominając nawet o bardziej oddalonych od miejsca wybuchu częściach samolotu.

Podsumowując, dr Maciej Lasek nie był w stanie przedstawić jakichkolwiek poważnych argumentów podważających hipotezę wybuchu. Jedynie co miał to odgrzewane, dawno skompromitowane twierdzenia z raportu Millera. Niektóre jego tezy wręcz potwierdzają hipotezę wybuchu, jak obecność śladów materiałów wybuchowych czy "wygięcie blach kadłuba". Jeśli argumentów podważających wybuch tupolewa w powietrzu nie jest w stanie podać osoba bezpośrednio kierująca technicznym śledztwem znaczy to, że na chwilę obecną takich argumentów nie jest w stanie podać nikt.

------------------------------------------------------------------------------

Przypisy:

1. Dyne, S. 2003 "CVR Recordings of Explosions and Structural Failure Decompressions", ISASI 2003 Seminar, Washington DC, USA.

2. Report on the accident to Boeing 747-121, N739PA at Lockerbie, Dumfriesshire, Scotland on 21 December 1988, APPENDIX C, s. 2.

3. Aircraft Accident Report In-flight Breakup Over The Atlantic Ocean Trans World Airlines Flight 800 Boeing 747-131, N93119 Near East Moriches, New York July 17, 1996, s. 62.

4. Report on the accident to Boeing 747-121, N739PA at Lockerbie, Dumfriesshire, Scotland on 21 December 1988, APPENDIX A, F-2.

Peemka
O mnie Peemka

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości